Hurra! W końcu mój komputer stacjonarny jest naprawiony i nawet całkiem dobrze działa. Wcześniej pisałem do Was z tabletu albo smartfona, więc pewnie nie zauważyliście żadnej różnicy; proszę się przyznać bezboleśnie. Jedyne do czego można byłoby się przyczepić, to brak tzw. ogonków (polskich znaków diakrytycznych) w tekście czasami, prawda. Wkurzające trochę, bo trzeba zręcznie poruszać paluchem po ekranie, lecz spokojnie dałem radę.
Jak wskazuje na to tytuł tego wpisu, uszkodzony został dosyć ważny, ba! bazowy wręcz podzespół w każdym urządzeniu mechanicznym typu elektroniczna maszyna cyfrowa. Niestety, ja sam go popsułem nieco, ale nie z własnej winy tylko serwisanta w sklepie z owym asortymentem. Zaczęło się dosyć banalnie, w każdym razie skończyło prawidłowo, jak we wszystkich bajkach.
Wspomnianą wcześniej część elektroniczną wkłada się do gniazda (ang. socket) płyty głównej (ang. motherboard, mobo, MB; czy jest na sali ktoś niewiedzący, jak wygląda tzw. kręgosłup np. laptopa?) po uprzednim podniesieniu specjalnej wajchy, tak aby ten zatrzasnął się mocno na swoim miejscu.
Ważne, żeby:
1. najpierw odprowadzić wszelkie ładunki elektrostatyczne na dłoniach, dotykając np. obudowy albo kaloryfera!!!!
2. nie uszkodzić żadnej nóżki w miejscu specjalnie przeznaczonym na procek (architektura oparta na rozwiązaniu firmy Intel) albo tychże samych tzw. „pinów” na całej powierzchni elementu mikroprocesora, przytwierdzonych do niego w sposób stały, czyli nierozerwalny (propozycja konkurencji, czyli AMD).
Aby Wam ułatwić nieco rozeznanie się pokazane zależności widnieją na poniższym rysunku. Ja mam model z rodziny „czerwonych”, a nie „niebieskich”. Zapytacie, dlaczego go tak solidnie, aczkolwiek niechcący uwaliłem? Wyjaśniam już całe zagadnienie. Otóż na początku tego roku zachciało mi się oczyścić układ chłodzący, przykręcany za pomocą śrub do MB, żeby nie zebrało się na nim więcej kurzu (a było tego sporo). Uznałem, że lepiej to zrobić teraz, gdy na dworze jeszcze chłodno, a lato dopiero za pół roku, zatem będzie w porządku na przyszłość.
Z reguły istnieje coś takiego jak pasta termoprzewodząca (nakłada się ją na sam procesor, gdy go silnie umiejscowimy w przeznaczonym nań przecież miejscu) zanika po 2-3 latach, traci swoje właściwości i należy ją wymienić na nową – z tubki wyciska się jej odrobinę niczym ziarenko ryżu, po czym rozprowadza równomiernie po całej górnej warstwie układu scalonego (vide link).
www.youtube.com/#HowTo
Mój poprzedni „klajster”, jak nazywam owe cudeńko, właśnie zakończył swój żywot, ponieważ objawy braku były bardzo dokuczliwe: duży hałas z wentylatora, dziwne piski, no i naturalnie wzrost temperatury w budzie, czyli wewnątrz obudowy. Chciałem po prostu wyciągnąć wszystko, żeby uprzątnąć cały ten bałagan po działaniach sprzedawcy w sklepie (dałem blaszaka do złożenia 2,5 roku temu – wybrałem komponenty i po sprawie; wiem, że mój błąd). Potraktował on mnie niezbyt elegancko, toteż mieszanina była z najgorszego materiału, jaki można w ogóle dać, a mianowicie pasta epoksydowa z żywicą jakąś tam na dodatek (dobra ma drobiny srebra lub złota w zawartości mieszaniny).
Podczas wyjmowania sprzętu obie części się normalnie ze sobą skleiły, dalej oderwały mi się nie tak jak powinny, więc pozłacane końcówki (piny) zostały w socket'ie i tyle. Długo szukałem kogoś, co by mi przywrócił procka do stanu pierwotnego. Zrobiłbym samodzielnie, aczkolwiek nie posiadam na własność lutownicy z cienkim grotem (nieraz można ją spotkać w warsztacie jubilera, zegarmistrza albo złotnika – żaden nie chciał się podjąć naprawy, nieudacznicy).
W końcu znalazłem – za 120 PLN gościu musiał jednak użyć swoich narzędzi; nawet mikroskop (sic!) był potrzebny, bo inaczej nie dałoby rady. Męczyłem się przez 2 tygodnie bez peceta, ale jak widać ciągle żyję i mam(y) się całkiem nieźle. W każdym razie nie polecam nikomu takich przeżyć. Nigdy więcej podejrzanych sklepów albo serwisów. Następny blaszak sam sobie złożę, bowiem tak będzie zdecydowanie najlepiej.
1. najpierw odprowadzić wszelkie ładunki elektrostatyczne na dłoniach, dotykając np. obudowy albo kaloryfera!!!!
2. nie uszkodzić żadnej nóżki w miejscu specjalnie przeznaczonym na procek (architektura oparta na rozwiązaniu firmy Intel) albo tychże samych tzw. „pinów” na całej powierzchni elementu mikroprocesora, przytwierdzonych do niego w sposób stały, czyli nierozerwalny (propozycja konkurencji, czyli AMD).
Aby Wam ułatwić nieco rozeznanie się pokazane zależności widnieją na poniższym rysunku. Ja mam model z rodziny „czerwonych”, a nie „niebieskich”. Zapytacie, dlaczego go tak solidnie, aczkolwiek niechcący uwaliłem? Wyjaśniam już całe zagadnienie. Otóż na początku tego roku zachciało mi się oczyścić układ chłodzący, przykręcany za pomocą śrub do MB, żeby nie zebrało się na nim więcej kurzu (a było tego sporo). Uznałem, że lepiej to zrobić teraz, gdy na dworze jeszcze chłodno, a lato dopiero za pół roku, zatem będzie w porządku na przyszłość.
Z reguły istnieje coś takiego jak pasta termoprzewodząca (nakłada się ją na sam procesor, gdy go silnie umiejscowimy w przeznaczonym nań przecież miejscu) zanika po 2-3 latach, traci swoje właściwości i należy ją wymienić na nową – z tubki wyciska się jej odrobinę niczym ziarenko ryżu, po czym rozprowadza równomiernie po całej górnej warstwie układu scalonego (vide link).
www.youtube.com/#HowTo
Mój poprzedni „klajster”, jak nazywam owe cudeńko, właśnie zakończył swój żywot, ponieważ objawy braku były bardzo dokuczliwe: duży hałas z wentylatora, dziwne piski, no i naturalnie wzrost temperatury w budzie, czyli wewnątrz obudowy. Chciałem po prostu wyciągnąć wszystko, żeby uprzątnąć cały ten bałagan po działaniach sprzedawcy w sklepie (dałem blaszaka do złożenia 2,5 roku temu – wybrałem komponenty i po sprawie; wiem, że mój błąd). Potraktował on mnie niezbyt elegancko, toteż mieszanina była z najgorszego materiału, jaki można w ogóle dać, a mianowicie pasta epoksydowa z żywicą jakąś tam na dodatek (dobra ma drobiny srebra lub złota w zawartości mieszaniny).
Podczas wyjmowania sprzętu obie części się normalnie ze sobą skleiły, dalej oderwały mi się nie tak jak powinny, więc pozłacane końcówki (piny) zostały w socket'ie i tyle. Długo szukałem kogoś, co by mi przywrócił procka do stanu pierwotnego. Zrobiłbym samodzielnie, aczkolwiek nie posiadam na własność lutownicy z cienkim grotem (nieraz można ją spotkać w warsztacie jubilera, zegarmistrza albo złotnika – żaden nie chciał się podjąć naprawy, nieudacznicy).
W końcu znalazłem – za 120 PLN gościu musiał jednak użyć swoich narzędzi; nawet mikroskop (sic!) był potrzebny, bo inaczej nie dałoby rady. Męczyłem się przez 2 tygodnie bez peceta, ale jak widać ciągle żyję i mam(y) się całkiem nieźle. W każdym razie nie polecam nikomu takich przeżyć. Nigdy więcej podejrzanych sklepów albo serwisów. Następny blaszak sam sobie złożę, bowiem tak będzie zdecydowanie najlepiej.