Cytron.
Zapytacie pewnie, co to jest i skąd się wzięło? Wyjaśnione zagadnienie znajduje się tutaj. Ja też nie wiedziałem, więc samodzielnie sprawdziłem. Przywieziony dawno temu przez Aleksandra Wielkiego jest bardzo cenny, a nawet wręcz niepowtarzalny. A dlaczego akurat teraz o tym piszę? Powody są 2 i za chwilę postaram się Wam wszystko wytłumaczyć.
Primo: owoce te są hodowane owszem oraz wyłącznie w Kalabrii, południowym regionie Włoch, choć tak naprawdę przybyły do Europy z Azji, a konkretnie z Chin. Wymieniony obszar terytorialny tego państwa słynie jeszcze z wielu innych rzeczy, ale zapewne już słyszeliście na ten temat, więc w tym momencie to pominę.
Drugo: skórka tych płodów natury jest nader gruba oraz kwaśna, toteż znakomicie nadaje się do kandyzacji, czyli uzyskania słodkich dodatków do ciast czy deserów, przy zachowaniu odpowiednich procedur, o których mowa w podanych przeze mnie linkach. Daję w tym miejscu taką oto przyspieszoną wersję (w przykładzie występuje pomarańcza):www.youtube.com/#HowTo
Jednego tylko nie powiedziałem, a mianowicie, że największym odbiorcą surowca i zarazem producentem gotowego produktu są nasi zachodni sąsiedzi, czyli Niemcy.
Ultimo: od początku tego miesiąca w każdym domu praktycznie trwają przygotowania do Gwiazdki. Na stole tudzież w sklepach lub cukierniach kilka dni przed 24 grudnia oprócz tradycyjnych dań na 100% pojawią też wypieki we wszelakiej postaci, np. strucli.
Gdzie zatem wymieniony punkt wspólny? Zima nadchodzi wielkimi krokami, chciałem zwyczajnie po prostu przypomnieć Wam cieplejsze miejsce w celu rozgrzania się odrobinę, choćby nawet w wyobraźni i uzmysłowieniu sobie, że warto tam pojechać na przyszłoroczny urlop. Przyczyna: obejrzyjcie poniższe video. Miłego oglądania pożyczam!;)
www.youtube.com/#Filmed@MinistryOfSoundStudiosInLondon
wtorek, 24 listopada 2015
sobota, 21 listopada 2015
Birthday party...
Urodziny.
Ten
okropny dzień, który każdy człowiek ma (na całe szczęście)
tylko 1 raz w roku, dla mnie wypada jutro. Z przodu cyfra 3, a dalej
niestety nie powiem, bo czuje się z tym źle; obciach po prostu i
tyle. Piszę więc właśnie teraz, ponieważ jutro znów będą:
sztuczne uśmiechy (jak głupi do sera – moja rodzicielka zawsze
tak mówi), telefony, itp. Złość mnie ogarnia niesamowita.
Zacznę
od początku. Dziś po południu dowiedziałem się od osoby dobrze
mi znanej, że nie może się ze mną dogadać, ze względu na
odmienne zdanie w KAŻDEJ sprawie lub temacie. Zwyczajnie nie ma
jakiejkolwiek kwestii, w której moglibyśmy się zgodzić oboje na
100%. Dostało mi się też porównanie do panów D. Tuska i J.
Kaczyńskiego, choć ciężko zgadnąć powód. Z czego obie podane
sytuacje wynikają nie wiem, ale podejrzewam, że „niezgodność
charakterów”, jak się ładnie określa na papierkach rozwodowych.
My
mother również potrafi swojemu
synowi, czyli me,
nieźle
dokopać. Przyczyna błaha i prozaiczna: zjadłem wszystkie ciastka,
które przyniosła do domu ze względu na ich szybki termin
przydatności do spożycia (nadzienie kremowe jako wypełniacz
odśrodkowy). Poleciła, abym udał się ponownie do sklepu w celu
nabycia nowych, świeżych,
co skwitowałem oczywiście odmową (oglądałem mecz w tv).
Wk**w
mam totalny, jeszcze gdy sobie przypomnę, iż:
-
nie mam pracy i prawa jazdy kat. B, które jest wymagane dla
większości ogłoszeniodawców (a przecież zawsze chciałem
jeździć, ehh...),
-
cierpię na brak lepszego wykształcenia, co pozwoliłoby mi wyrwać
się ze slumsów oraz rynsztoka w jakim tkwię od dawna,
-
sąsiad z góry (przypominam,
że mieszkam w bloku z lat 70. ubiegłego wieku) nap******a
codziennie
elektronarzędziami, gdyż jak się wyraził: „mam w końcu
upragniony urlop, toteż przeprowadzam zaległy remont mojej
chałupy”,
-
lokator naprzeciwko mojej hacjendy żyje na tzw. całorocznej bańce
i wraz z bratem ciągle się najpierw wzajemnie karmią wódką albo
innym alkoholem, następnie idą spać, a po przebudzeniu okładają
pięściami i kopniakami, że niby 1. od tego 2. więcej wypił.
Wymienione to zaledwie wierzchołek góry lodowej, a naprawdę ogarnia piszącego powyższy tekst (moi)
nic jedynie pusty śmiech i
bezradność w stylu: WTF? What am I doing here?
Żałosne, prawda? Yeah, come on, you can laugh now, if you
really want/need to do it.
Corocznie
gram sobie kilka razy, żeby nie zapomnieć skąd pochodzę, ten oto
kawałek. Zmiany żadnej nie oczekuję, więc tak samo, jak autor
utworu mówię tylko jedno słowo: dzięki.
piątek, 20 listopada 2015
Adagio for Strings...
Wspomniany
wyżej gość napisał chyba najbardziej znany utwór w historii
muzyki, czyli Adagio for strings. Było to ok. 2 tygodnie temu
(dokładnie to 5.11), lecz w 1936 roku! Niezłego starocia znalazłem
fartownie jeszcze raz (bo podobne przypadki już się zdarzały
przedtem) ostatnio w swoich zbiorach, więc postanowiłem o tym
napisać tutaj; wcześniej nie dało rady (przepraszam), bo miałem
na karku UP, a tekst na ten temat mogliście przeczytać w
poprzedniej notce.
Film
pt. „Platoon” (Pluton) w reżyserii Oliviera Stone'a z pewnością
kojarzy każdy Czytelnik. Otóż ta pieśń, pojawiająca się tam
oraz stanowiąca niejako kawałek soundtrack'u do obrazu pasuje jak
ulał, ponieważ ma skłonić widza ku przemyśleniom w sprawie
wiadomej, czyli mordu wojennego (przypomina Wam to cokolwiek?).
Dlatego też chętnie po nią sięgają organizatorzy publicznych
pogrzebów, także tzw. celebrytów. War never changes.
Chciałbym
oprócz tego nadmienić, iż mam dziwne wrażenie odnośnie mediów –
wszystko się jakby zazębia i zjada własny ogon (zważywszy na
wybrany niedawno rząd będzie znacznie gorzej). Telewizja niczego
nowego niestety nie oferuje, np. obecnie panuje moda na przerabianie
zasobów w celu digitalizacji dla przyszłych pokoleń; identyczna
sytuacja ma miejsce w radiu i prasie. Wymieniony przed chwilą tytuł
również został poddany temu procesowi, toteż obejrzałem
zrekonstruowaną wersję, zatem na świeżo opisuję swoje
doświadczenia.
Przepisywanie
cudzych dzieł to rzecz znana od bardzo dawna, ale nie można tego
robić powiedzmy „nuta w nutę”, więc (prawie) zawsze uda się z
oryginału wyciągnąć „coś” odrobinę więcej niż autor
mógłby sobie nawet wyobrazić, gdyby żył. Właśnie tak działa
tworzenie remix'ów. Czasami są one lepsze od niedoścignionego
pierwowzoru (za ów uważam ten wymieniony oczywiście), a innym
razem okazują się być totalną klapą. Nikt jak dotąd nie przebił
ostatniego na wskazanej przeze mnie liście (najczęściej grane przez stacje w eterze); czekamy nadal na
zwycięzcę.
W
omawianym casus inaczej nie
może się sprawić. Poniżej
znajdziecie kilka przykładów, żeby utwierdzić się w przekonaniu,
że występują różne interpretacje, rozumiane przez kogoś
całkowicie odmiennie od pozostałych. Skrajne puszczam Wam z winyla, natomiast reszta ma postać cyfrową.
poniedziałek, 9 listopada 2015
My country, so beautiful...
Niedługo
zwierzęta te zaczną swój okres przygotowawczy; wszak niby pracują
tylko albo zaledwie aż 1 noc w całym roku, to jednak trening czyni
mistrza jak ktoś kiedyś mądrze powiedział. Ja chyba też dołączę
do nich, bo tak: zarobek będzie wyjątkowy, trochę się człowiek
narobi po uszy, ale co tam; poza tym życie w Finlandii poznałbym od
podszewki, ponieważ nigdy tam jeszcze nie byłem niestety, a podobno
mają swoje różne specjały do spróbowania (czy aby na sucho?
Hahaha, nigdy w życiu).
Kraj
ojczysty niewiele ma do zaoferowania ludziom takim niczym piszący do
Was ludzik. Ostatnio znowu przekonałem się, że nawet urzędnikowi,
który notabene niejako jest opłacany z pieniędzy podatników,
czyli m.in. moich poniekąd też, trudno jest ruszyć swoje 4 literki
zza biureczka i pogadać z typowym bezrobotnym, choćby w korytarzu
budynku, w którym owa instytucja się znajduje. Zgadza się, właśnie
w ten sposób uczyniła pracownica urzędu.
Wcześniej,
tj. podczas wizyty w październiku, otrzymałem tam magiczny papierek,
co ma na samej górze wydrukowane literki w kształt napisu
„Skierowanie”. Akurat ten druk nic złego w dalszym ciągu nie
oznacza (ten drugi, gorszy formularz nazywa się „Wykreślenie i
utrata statusu bezrobotnego na X dni”), lecz bywa bardzo
wkurzający. Człowiek wtedy musi uganiać oraz użerać niekiedy z
(być może) potencjalnym i dziwnym pracodawcą lub jego
przedstawicielem (jeleniem nie chcę zostać, przykro mi, zły adres
tudzież bajka); oczywiście nie należy taka sytuacja do
najłatwiejszych czy lubianych przez nikogo.
Dostałem
więc tego typu blankiet i skontaktowałem się z dawcą (nie mylić
z tymi, którzy oddają narządy i organy własne do np.
przeszczepów) feralnego ogłoszenia. Okazało się, że firma ta ma
swoje biuro w prywatnym szczecińskim domu na nowo wybudowanym
osiedlu u 1 ze wspólników. Dogadałem szczegóły i pytam, kiedy
ten gość przyjedzie do Gdańska, żeby skontrolować swoich
pracowników (zapomniałem z wrażenia napisać, iż anons był w
sprawie przyjęcia do pracy jako telemonter światłowodów).
Rozumiem,
że przedsiębiorstwo na dorobku i nie mają tutaj żadnego raczej
nie inaczej biura otwartego, więc wypadałoby właściwie spotkać
się w jakiejś restauracji czy czymś podobnym, a ten facet
mianowicie... przyjechał na umówiony termin. czyli 29.10.2015 r. oraz miejsce starym
Peugeot Boxer rocznik nieznany i w nim przeprowadzona została tzw.
rozmowa kwalifikacyjna.
Nie przebrnąłem do 2. etapu rekrutacji, ponieważ nie posiadam driving licence cat.B i uprawnień spawalniczych. Paranoja normalnie, żeby nie powiedzieć skandal. Później ktoś czuje się źle i denerwuje, że każdy go olewa, lekceważy, brak szacunku, itd. Bezczelność nie zna granic. Tylko gdy ja zacznę tak robić, wtedy sam sobie wyrządzę krzywdę, bo nadal pozostanę bez zatrudnienia. Jak się cenić, to na maxa.
Nie przebrnąłem do 2. etapu rekrutacji, ponieważ nie posiadam driving licence cat.B i uprawnień spawalniczych. Paranoja normalnie, żeby nie powiedzieć skandal. Później ktoś czuje się źle i denerwuje, że każdy go olewa, lekceważy, brak szacunku, itd. Bezczelność nie zna granic. Tylko gdy ja zacznę tak robić, wtedy sam sobie wyrządzę krzywdę, bo nadal pozostanę bez zatrudnienia. Jak się cenić, to na maxa.
Niezła
parodia, co? Na razie póki list z kolejnym zaproszeniem o
stawiennictwo w PUP daleko ode mnie, tzn. mam spokój. Obsunąłem i
zrąbałem odpowiednio (czytaj: powiedziałem głośno, co myślę o
ich formach pomocy –thanks
a lot...4 nothing) wspomnianą wyżej urzędniczkę, toteż pewnie mój postulat o nie przekazywaniu mi
głupich propozycji spełznie again
na
niczym. Przynajmniej nieco się wyluzowałem, gdy poleciał jad
języka oraz żółć z wątroby.
Subskrybuj:
Posty (Atom)