środa, 31 sierpnia 2016

War never changes...

Wojna.

Za każdym razem, gdy co roku przychodzi wiadomy dzień, czyli 1 wrzesień, wówczas powracam do którejś z gier komputerowych, które wiążą się z tamtymi ciężkimi czasami. Mam w wydzielonym dla nich miejscu na dysku swojego osobistego komputera wszystko co potrzeba i od nowa rozpoczynam rozgrywkę. Ktoś powie może, że jestem zdrowo stuknięty na umyśle (bo po co kontynuować ponownie), zwykły produkt dla zarobienia pieniędzy albo gra nie jest tym samym co brutalna ówczesna rzeczywistość.


foto: internet

Zgadzam się, ale tylko w ten sposób coś przypomina o strasznym okresie. Jutro też, na świeżo zasiądę przed monitorem i jeszcze raz zdrowo wytłukę wszelkich wrogo nastawionych wirtualnych przeciwników. Czy do czegoś nie jest to podobne? Myślę, że każdy już zdążył sobie odpowiedzieć na tak zadane pytanie samodzielnie. Oby nigdy nie trzeba było przechodzić i testować na własnej skórze.
PS. Papierosy są bardzo niedobrym nałogiem. Zawsze.
www.youtube.com/#Intro
www.youtube.com/#Trailer
www.youtube.com/#How2StabAnEnemy

niedziela, 14 sierpnia 2016

Still M.E.

Sierpień.

Podobno w niektórych kręgach to miesiąc tzw. trzeźwości, ale bynajmniej nie dla mnie. Obecnie nadal trwają wakacje od szkół czy pracy, zatem kto by się tym przejmował. Alko piją wszyscy bez wyjątku, nawet chyba po stokroć więcej niż zimą ku rozgrzaniu ciała po wychłodzeniu. A ja tylko na chwilę tu wpadłem, bo przecież długi łykend ciągle w pełni, prawda.



Ciekawe, czy bawicie się tak jak na poniższych obrazkach? Jeśli potwierdzacie, wtedy macie zdecydowanie lepiej niż piszący, czyli moi. Pożyczam powodzenia. Hasta la proxima!
www.youtube.com/#/AndreYoung
www.youtube.com/#TheGame

środa, 3 sierpnia 2016

Nothing at all...

Powrót.

Większość z kadry (gdy pracowałem za granicą naturalnie – w Polsce trochę inaczej) rzeczywiście reagowała identycznie niczym w filmach zza oceanu, tzn. gadali coś w stylu: „OMG, you again?” albo „get the fcuk out of here, U r not working with us anymore” a później śmiejąc się pytali mnie co robiłem, gdy miałem wolne od rutynowych, codziennych zajęć. Spodziewam się zatem, że nie będziecie mówić w inny sposób (a może tylko ja zawsze angielski żart preferuję, nie wiem).

Mam niezbyt wiele wspólnego z Godzillą (oprócz wyglądu), więc powracam jedynie w swoim skromnym stylu, jak to bywało już wcześniej. Miałem się pojawić tutaj znacznie później, ale niestety życie pisze inne scenariusze niż samemu chciałby człowiek. Podobno taki żywot i karma, ale co ja się tam znam.

Od 3 dni znowu jestem niestety bez pracy, gdyż kierowniczka (bo w międzyczasie zmienił się podział wewnątrz tamtej firmy) uznała, że ona woli sobie zatrudnić studenta lub dwóch (za każdego dostanie oczywiście upragniony zwrot kosztów od państwa) niż mnie, toteż przywitałem się nareszcie z moim zimnym morzem. Pogoda niby jest ok, bo ciepło i w ogóle, ale wciąż nie na tyle dobra, żeby się woda porządnie nagrzała i można było spokojnie wykąpać bez obaw o wdepnięcie w jakieś zielone g… zwane potocznie sinicami.

Nic mnie nie zaskoczyło podczas tamtego krótkiego aczkolwiek śmiesznego okresu, gdyż jestem bardzo mocno zaimpregnowany na różnego rodzaju głupoty, które jedne ludziki serwują innym. Pisałem przedtem, że nie było szkolenia, a skoro tak, to nie powiedziano mi o kolejnym ukrytym badziewiu, jakim było cudeńko o wielce szumnej nazwie „licznik czasu pracy”. O co kaman? Wyjaśniam zagadnienie.

Otóż żyjemy w czasach, w których bez komputera czy innego przenośnego urządzenia ciężko. Każdy pracownik, nowy czy stary, musi mieć konto w danym systemie, dzięki czemu zatrudniający może sobie na żądanie wyciągnąć dane odnośnie tego, co dany przysłowiowy Kowalski w ciągu dnia robił, tj. ile wykonał telefonów do klientów, kto dzwonił do niego, jakiego typu zgłoszenia zostały zarejestrowane i obsłużone, itd., itp.

Nikt mi nie powiedział uprzednio, zanim rozpocząłem pracę, z czego korzysta się tam, gdzie zostałem przyjęty, ponieważ wróżką czy czarnowidzem nie bywam (a szkoda). Drugi powód zaiste do zwolnienia nagle się objawił i spadł z nieba normalnie (czyżby manna, poprawa jakaś?).

Notabene wiecie w którym momencie? W połowie lipca dopiero (sic!) ktoś znalazł błąd na platformie firmowej, a to z powodu znikomej ilości interesantów (wiadomo przecież, że opier… się nie można, bo po co, prawda), gdyż wcześniej nie było kiedy tudzież potrzeby odświeżenia zawartości i wywalenia do kosza wszelkich niepotrzebnych rzeczy.

Dla mnie swego rodzaju kuriozum oraz pierwszy tego typu przypadek w życiu, czyli zwolnienie za usterkę w obcym oprogramowaniu, bo niby czemu jeszcze raz obrywam za czyjeś błędy, kiedy sam nic nie zrobiłem. Cały czas się uczę. A zapytany potem „co robisz?” odpowiadam równie ironicznie niczym żywcem wyjęty Franz Maurer z filmu pt. „Psy”.

Kolejna porażka na osobistym koncie. Widać tak jest mi pisane i trudno, co robić. Nie stało się nic, przyzwyczaiłem do takiego obrotu sprawy. Problemem natomiast wydaje się być fakt, że to nie są pojedyncze wypadki przy pracy, a zwielokrotnione ataki niczym stado komarzyc z pobliskiego parku.
www.youtube.com/#MeetSusana
www.youtube.com/#Down2Nothing